Type O Negative – pierwsza polska biografia dead again cz.1

Pieśń proroka

13 marca 2007 roku ukazał się „Dead Again” (roboczy tytuł brzmiał „Profits Of Doom”) – najnowszy album Type O Negative. Nikt się nie spodziewał, że ostatni.
Peter mówił o nowej płycie na wspominanym już wcześniej DVD – wtedy nie miała jeszcze tytułu. Powiedział, że będzie bardziej hardcore’owa i porównał ją do hybrydy Black Sabbath i Pink Floyd, żartobliwie określając całość mianem „stink floyd”. Peter: Stink floyd? Rzeczywiście, powiedziałem coś takiego i choć wyglądało na to, że dowcipkuję, wcale tak nie było. Poza Pink Floyd i Black Sabbath można tu usłyszeć trochę Deep Purple, AC/DC, nieco hardcore’u i punka w stylu Misfits i Ramones. John Kelly: Udało nam się zrobić wyraźne nawiązania do hardcore’u i punk rocka. Chociaż i wcześniej zdarzały nam się mocniejsze i szybsze rzeczy, jak chociażby „I Like Goils” z „Life Is Killing Me”. Peter już po „October Rust” chciał zagrać mocniej i rozmawialiśmy na ten temat, ale wyszło jak wyszło. Nowa płyta może przypominać „Slow, Deep and Hard”, chociaż takie granie nie zdominowało „Dead Again” w całości. „Halloween In Heaven” ma świetny, prawie misfitsowy klimat. Warto dodać, że zaśpiewała tu nasza znajoma, Tara Van Flower z zespołu Lycia. Peter jest ich fanem, grali z nami jako support na jednej z tras w USA. Nie chcieliśmy też jakoś specjalnie, z premedytacją, nawiązywać do naszej przeszłości, tylko połączyć gwałtowniejsze partie z typowymi dołami i klimatami. Jeśli chodzi o mnie, to nie ma znaczenia czy gram szybko czy wolno. Liczy się dobra piosenka. Płyta jest zdecydowanie bardziej agresywna od tego, co zrobiliśmy w ostatnich latach. Pewnie po części wynika to z tekstów Petera, które bardziej niż zwykle opowiadają o osobistych demonach, zdradzie, która potrafi zranić, i to wszystko musi być wykrzyczane. Peter: Rzeczywiście, jest kilka fragmentów, które sprawiają, że wróciliśmy do agresywnego grania – może stało się tak dlatego, że podeszliśmy do tej płyty inaczej niż do poprzednich. Nie miałem z góry napisanych utworów, które mógłbym zaprezentować zespołowi – album powstawał jako wynik wspólnej pracy na próbach, spontanicznych reakcji na to, co udało mi się wymyślić. Duże znaczenie ma także wykorzystanie żywych bębnów – na poprzednich trzech płytach perkusja była programowana przez Josha i Johnny’ego. Do tej pory wyglądało to tak, że ja pisałem utwory, które ćwiczyliśmy i nagrywaliśmy jako demo. Potem chłopaki mogli zaprogramować automat – do którego już w studiu dogrywaliśmy resztę partii. To, szczerze mówiąc, nie wzbudzało mojego entuzjazmu. Dlatego przy „Dead Again” Johnny sam nagrał bębny, co nadało muzyce zupełnie innego brzmienia. Myślę, że na płycie czuć, że zespół się po prostu dobrze bawi.

 

„Dead Again” nie odbiegał bardzo od poprzedniego wydawnictwa, ale posiadał pewne elementy odróżniające go od „Life Is Killing Me”. John Kelly: Między tymi albumami było parę lat – dokładnie cztery, ale zleciały szybko, bo raczej mieliśmy co robić. Po trasach zrobiliśmy sobie zasłużoną przerwę, żeby nie zwariować. Przebywaliśmy w swoich domach, żeby przestać czuć się jak bezdomni. Wtedy przywykałem do typowego, rodzinnego życia. Rano dzieciaki do szkoły, potem kawka, latanie po Internecie, po południu dzieciaki przywieźć ze szkoły, różne domowe sprawy… To miłe mieć do czego wracać. Sporo czasu zajęło nam przygotowanie naszego nowego DVD. Poza tym zwykłe kłopoty dnia codziennego, jakieś nieporozumienia, problemy, które powodowały, że człowiek zapominał, że czas tak szybko płynie. Jakieś dwa lata temu rozpoczęliśmy pracę nad nowym materiałem. Peter: Wydanie najnowszej płyty rzeczywiście trochę zajęło – ale dużo się w tym czasie działo. Zmieniliśmy wytwórnię, zmieniliśmy management, sam proces tworzenia też zajął sporo czasu.
Josh zdradzał, jak wyglądało przygotowywanie nowego wydawnictwa: Nasza sesja wyglądała dość zwyczajnie. Spędziliśmy trochę czasu na sali prób w Queens, w Nowym Jorku. Codzienne spotkania przynosiły nowe kawałki, a praca przerywana była wypadami po chińskie żarcie czy picie. Było trochę bzdur, ale najważniejsza była zrelaksowana atmosfera – spokojnie testowaliśmy różne pomysły, chcąc usłyszeć, co może być fajne, a co trzeba wyrzucić. Jak się męczyliśmy, to padała komenda „zostawiamy to gówno” i szliśmy do domów.

 

Oprócz wspaniałej, świeżej muzyki album przyniósł ze sobą także zaskakujące wyznania Petera, świadczące o jego… nawróceniu: „Dead Again” to prawdopodobnie najbardziej pozytywny ze wszystkich albumów Type O Negative. Powróciłem do mojej wiary. Byłem ochrzczony jako katolik i znowu czytam Biblię, chodzę do kościoła… „Sex, drugs and rock ’n’roll” przestało być dla mnie priorytetem. Myślę, że wykonuję teraz pracę dla Boga – stąd na płycie sporo odniesień do Pisma Świętego. Moi rodzice nie żyją i powiem szczerze, że bardzo bym chciał się z nimi spotkać. Nie wiem, co będzie po śmierci, ale mam nadzieję, że dzięki wierze będę mógł ich znowu zobaczyć. Bardzo za nimi tęsknię. Kiedy ludzie pytają mnie, czy jestem odrodzony w wierze, odpowiadam, że jestem w niej znowu martwy. Gorzki żart sarkastycznego Polaka, jakim jestem. W innym wywiadzie dodawał: Każdy się zmienia, ja również – nie mam już 25 lat. Mojemu życiu towarzyszą zupełnie inne priorytety niż dawniej. Nie jestem nastawiony już tak buntowniczo, nie ma we mnie już tyle złości. Prawdę mówiąc nigdy nie byłem anarchistą czy antychrystem. Jestem prorządowy, propolicyjny, prokościelny i prorodzinny. Wierzę w to, że ludzie wraz z upływem lat zaczynają się skupiać na swoich osobistych sprawach, poglądach. Dlatego też nie chciałbym, żeby ktokolwiek sugerował się moimi tekstami, szczególnie tymi wczesnymi. Nie jestem też kaznodzieją, nie chcę nikogo nawracać. Jestem całkowicie szczery, bardziej niż kiedykolwiek. Nie chcę też nikogo pouczać, mogę co najwyżej ostrzec. Mówię m. in. o takich rzeczach jak to, że aborcja jest grzechem, o tym, że cały Izrael powinien zjednoczyć się w chrześcijaństwie oraz o tym, że Bóg nie wybaczy człowiekowi, dopóki ludzie nie wybaczą sobie nawzajem. Wydaje mi się, że przez dłuższy czas, jako człowiek odwrócony od Boga, byłem schowany w lisiej norze. Ale z wiekiem przychodzą pewne refleksje i przemyślenia, przychodzi kryzys wieku średniego i postrzeganie wielu rzeczy zmienia się bardzo gwałtownie – mogę powiedzieć, że kolejne etapy w życiu uświadomiły mi moją śmiertelność. A kiedy zaczyna się myśleć o śmierci, człowiek zaczyna też myśleć o tym, co jest po tej drugiej stronie. Z kolei potem przychodzi do głowy pytanie – czy tam gdzieś jest Bóg? Uzmysłowiłem sobie, że przerażające dla mnie jest myślenie, że po śmierci moja dusza nigdzie nie trafi, albo że w ogóle przestanie istnieć. Musi być jakiś porządek rzeczy, musi być jakiś podział na niebo i piekło – nie wierzę, że Matka Teresa trafiła do tego samego miejsca, w którym przebywają Stalin czy Hitler.

Cześć 2.